Jak już pisałam - bardzo lubię czytać. Niestety nie mam zbyt wiele czasu na to. Najchętniej czytam rano, przy stole ;) . Nie czytam prawie nigdy w łóżku. Moje oczy nie chcą ze mną współpracować w pozycji leżącej lub półleżącej. Zostaje m wtedy tylko słuchnie... Słucham też w samochodzie. Niestety książki słuchane trochę przelatują przez moje uszy. Dlatego słucham lżejszą literaturę.
Dziś skończyłam czytać powieść jednej z moich ulubionych polskich autorek - "Świąteczny sekret" Krystyny Mirek, trzy egzemplaże zakupiłam w Empiku, tym czasem z wydawnictwa Edipresse przykeciałą do mnie przesyłka z książką. Było mi bardzo miło. Natomiast dziś, po zakońćzeniu czytania, zaglądnęłam do podziękowań i przeżyłam niesamowicie miłą chwilę - autorka, moja droga Krysia wymieniła mnie jako jedną z administratorek grupy fanek na FB... było mi naprawdę bardzo miło. Nie wiem czy na to zasłużyłam... zmobilizowało mnie to do załóżęnia bloga, w ktorym chciałabym się skupić przede wszystkim na opisywaniu moich odczuć po przeczytaniu książek...
W takim razie zaczynam!!
Według mnie "Świąteczny sekret" nie jest typową powieścią świąteczną. Mimo, że autorka wprowadza nas w atmosferę świąt, odmalowuje emocje i obrazy, które towarzyszą ostanim dniom grudnia, uzmysławia mi, że to co się dzieje może być w każdym momencie życia. Trochę kojarzy mi się ta książka ze "Szczęściem za horyzontem". Trudne wybory, wielkie zmiany w życiu. Dobro rozrastające się dzięki postawie głównych bohaterek. W książkach Krystyny Mirek cenię sobie ludzi, którzy w nich żyją. To są ludzie z sąsiedztwa, tacy, których mijamy w drodze do pracy, jadący z nami autobusem. To była idealna książka na listopad. Na chmurne dni, snujące się mgły. Na kiepski nastrój. Dająca nadzieję, że nawet ze zdrewniałego patyka może wyrosnąć zielony liść.
Jednego nie lubię w książkach Krysi - tego, że się kończą. Dlatego ostanie kikadziesiąt stron dawkuję sobie... po troszeczku... żeby starczyło na dłużej... żeby można było przy nich ogrzać zziębnięte dłonie i serce...